czwartek, 21 stycznia 2016

Powrót + One-shot6: Crossover AnE i Drrr (part1)



Cross-over AnE i Drr


Witam wszystkich. Tak, wiem, że baaardzo dużo czasu minęło od ostatniego rozdziału, ale jak widzicie nie jest to jeszcze kolejna część historii o Naruto. Jednak wróciłam do pisania, wróciłam na blogi i ogólnie wróciłam do życia. Na AnE (demoniczna-krew.blogspot.com) dodałam rozdział, na Aka (inne-oblicze-akatsuki.blogspot.com) również, a miałam z nim problem już sporo czasu przed "problemem pisarskim" oraz ostatnimi zdarzeniami. Niestety jak tylko zabrałam się za zemstę... cóż... nie będę przeciągać, tylko powiem wprost - obecnie mam mnóstwo zaliczeń i egzaminów i nie mam czasu nawet otworzyć worda na dłużej niż 15 minut, mój mózg zaraz wyparuje, a ciało żąda snu i odpoczynku.

Ale! Uznałam, że jednak wypadałoby wam jakoś zrekompensować to całe czekanie cokolwiek tu dodać. Ale takie "cokolwiek", które by było czymś więcej niż paroma obrazkami. Przeszukałam kompa i znalazłam crossover, który zaczęłam pisać jakiś czas temu (przyznaje, że druga część jest niedokończona, ale zanim przyjdzie jej pora, to pewnie już będę po egzaminach, po nowym rozdziale tutaj i spokojnie ją dokończę, bo zostało mi tylko napisać końcówkę). I oto jest. Sprawdzony (udało mi się) i czekający na publikację. Mam nadzieję, że się wam spodoba i choć trochę poprawi czas oczekiwania na normalny rozdział. Wiem, że nie jest związany z tematyką Naruto, ale mam niewiele krótkich opowiadań z tej tematyki (co innego dłuższe historie, ale te wolę zostawić na odrębny blog).

Wybaczcie też, ale wyjątkowo nie będę o nim nikogo informować (nie mam już ani czasu, ani siły). I dziękuję wszystkim, którzy wciąż tu zaglądają, a szczególnie tym którzy komentują i mnie wspierają. Jesteście kochani.

A tymczasem zapraszam wszystkich do czytania! Bawcie się dobrze! (PS. Posłowia nie będzie).


***

Ptaszki ćwierkają, wietrzyk wieje, słonko świeci, a ja muszę jechać na jakąś głupią misję do Ikebukuro z samego rana. Co to w ogóle za pomysł żeby budzić człowieka o tak brutalnej godzinie?! I jeszcze wysyłać na misję?! No dobra… może i 10, to nie jest jakaś super pora, ale no bez przesady! Niektórzy ludzie o tej porze śpią! Niby powinienem się cieszyć, że tym razem Yukio nie zachciało się mnie zostawić samego, ale… jak można być tak okrutnym?! I to w sobotę!

-Rin! Skończ już wreszcie użalać się nad swoim losem i rusz się!

-Choć raz byś się przymknął. – prychnąłem. Jestem zły, głodny, niewyspany i jest mi gorąco. Niech się nie dziwi.

-Nii-san, przez ciebie się spóźnimy!

-No, ale kto wymyślił misję o tak wczesnej porze? I to w dzień wolny? Na dodatek w Ikebukuro! Naprawdę? – zacząłem narzekać coraz głośniej. Chciał, to ma.

-Nii-san! Przecież wiesz, że demony nie trzymają się twojego rytmu dnia. Zresztą godzinę 10 uważasz za wczesną?!

-W niektórych krajach świata jeszcze nawet nie ma dnia. – burknąłem pod nosem, na co Yukio tylko popatrzył na mnie dziwnie.

-Cieszę się, że chociaż tyle wiesz…

-Ej! Co niby ma znaczyć „chociaż tyle”?! Okularniku!

I tak trwała nasza rozmowa dalej. Yukio denerwował mnie każdym swoim słowem. Nawet jak dotarliśmy na stację i spotkaliśmy się z resztą musiał wszystko zwalić na mnie. A to on zajął mi łazienkę na ponad godzinę! Oczywiście… całe nieszczęście tego świata jest moją winą. A jakżeby inaczej. Nawet reszta uznała, że to moja wina, że w weekend muszą zajmować się demonem. Przepraszam bardzo! A co – może potajemnie spiskuje z ojcem, urządzam sobie wizyty w Gehennie i teraz sprowadziłem tego demona specjalnie do Assiah, żeby zapewnić sobie rozrywkę w ten nudny, upalny weekend? Hm… Niezły pomysł na film ze spiskiem w środku.

Postanowiłem więc się obrazić i nie odzywać do końca podróży. I nie rozumiem tylko czemu Yukio myślał, że jestem chory? Przecież nawet ja potrafię być spokojny przez dłuższy okres czasu! I jestem pewien, że ten Skunks – Bon – był wielce rady, że się nie odzywałem. Chociaż nie omieszkał skorzystać z okazji i podogryzać mi, korzystając, że póki co się na niego nie rzucę, ani mu się nie odszczekam. No co? Jak milczeć to milczeć. Normalnie foch całą parą. Ale plus z tego taki, że w końcu mogłem się w spokoju zdrzemnąć w czasie drogi. A kiedy się obudziłem byliśmy już na miejscu. Yay!

-Powtórzę raz jeszcze, dla tych co wcześniej mnie nie słuchali. – zaczął mój brat, patrząc na mnie ostentacyjnie. No zdecyduj, że się człowieku czego w końcu chcesz! Miałem nie marudzić, to nie marudziłem! A teraz się czepia!

-Ciekawe czyja to wina, że nie słuchałem. – mruknąłem cicho. Nie miałem nastroju na kłótnie.

-Dostaliśmy informacje, że Ikebukuro grasuje jakiś demon, który najwyraźniej potrafi przyjmować ludzką postać. Dlatego się wymyka i nie możemy go znaleźć tak łatwo. Kiedy szukaliśmy go jako „człowieka” pojawiły się pewne… poszlaki, jednak nie mamy pewności i jak do tej pory, nie mieliśmy szansy go spotykać. Skutecznie nam się wymyka, choć wielu twierdzi, że widziało potwora.

-Dlaczego mówisz potwór? Nie wiemy nawet jakiego to rodzaju demon? – zdziwiłem się, a brat popatrzył na mnie dziwnie. Jeśli o mnie chodzi to ta sprawa jest bardziej dziwna, niż gust Mepshisto.

-Ty naprawdę kompletnie nie słuchałeś, co? – prychnął Bon, na co zmierzyłem go spojrzeniem, które zacząłem ćwiczyć od jakiegoś czasu i określiłem mianem demonicznego. Wkurzony Mephisto czasami się do czegoś przydaje i można od niego podpatrzyć parę sztuczek.

-Jakbyś nie zauważył, to spałem. – odparłem chłodno, w myślach odliczając. W jakimś programie telewizyjnym mówili, że to pomaga się uspokoić. Dziwne. Ale dla wkurzenia i zdezorientowania skunksa i okularnika wszystko!

-Odnoszę wrażenie, że i tak nic do ciebie nie dotrze i tylko marnujemy czas. – westchnął Yukio. Że co proszę?! Po prostu przyznaj, że chcesz mnie wkurzyć i specjalnie nic mi nie mówisz!

-Mogłeś mi powiedzieć w domu wcześniej i nie byłoby problemu! – fuknąłem, a Yukio coś tam odpowiedział i oznajmił, że będziemy po prostu przeszukiwać Ikebukuro w poszukiwaniu dziwnych… zdarzeń? Czego on oczekuje? To dzielnica Tokio! Tutaj wszystko jest dziwne! I jest to na porządku dziennym!

-Rozdzielimy się. – kontynuował ten tchórzliwy kot – Bon, pójdziesz z Rinem. Będziesz go pilnował, a ty nii-san… zachowuj się. – westchnął cierpiętniczo niczym matka jakiegoś rozpieszczonego bachora… ja mu dam „zachowuj się”! Idź się wypchaj pluszem!

-Nie prychaj niczym kot, bo do bycia małym i uroczym wiele ci brakuje. – rzucił złośliwie Bon. I jak ja mam być spokojny?! Z nim się nie da! A potem i tak zawsze jest na mnie!

-Chodźmy lepiej… - powiedziałem, próbując znowu sztuczki z telewizji. Działaj no!

Po godzinie łażenia bez celu po Ikebukuro, mój żołądek przypomniał mi, że pora posiłku zbliżała się nieubłaganie. Po wielu próbach i męczarniach, udało mi się namówić Bona, żebyśmy skoczyli coś zjeść. Do czego to doszło?! Żebym tak się poświęcał…

W pierwszej chwili w oczy rzucił mi się napis „sushi”. Ale potem doczytałem dopisek, że jest rosyjskie. Cóż… ciekawe co je różni od zwykłego? Może wypadałoby skosztować? Tak, to dobry pomysł! Dawno nie jadłem dobrego sushi! A Yukio wiecznie zabrania mi jeść takoyaki, jak uważa, że coś przeskrobałem! A tak jest praktycznie codziennie… cholerny okularnik.

Jakie było moje zaskoczenie jak tuż obok „sklepu” zobaczyłem czarnoskórego mężczyznę, który zaczepił nas i zaproponował rosyjskie sushi. Mówił z typowym akcentem z Rosji. Bon chciał coś powiedzieć, ale kiwnąłem głowa i rzuciłem „chętnie”. Japonia jest doprawdy niezwykłym miejscem! A szczególnie Ikebukuro. Nigdy bym nie przypuszczał, że spotkam tu barczystego, czarnoskórego Rosjanina, który będzie proponował rosyjskie sushi. Zapowiada się ciekawe doświadczenie.

Mężczyzna ucieszył się jak dziecko. Przedstawił się jako Simon i zaprowadził nas do baru. Zaproponował kilka dziwnie brzmiących sushi. Ciekawe czy Skunks jadł kiedykolwiek sushi. W końcu to mnich-kurczak. Nie omieszkałem go o to rzecz jasna spytać. Co skończyło się bulwersem z jego strony. Kolejny punkt na dzisiejszy dzień odhaczony.

-Lepiej się pospiesz z tym jedzeniem. Pamiętaj, że mamy robotę. – przypomniał mi Bon. Jakbym sam nie wiedział!

-Mamy robotę, mamy robotę. – przedrzeźniałem go – A masz  w ogóle pojęcie czego tak naprawdę szukamy? Może i nie słuchałem tego nudnego wykładu, ale znam Yukio. Nawet on nie wie czego dokładnie szukamy. – prychnąłem i kontynuowałem – Przed nami inni już go szukali i nie znaleźli. Dlaczego uważasz, że akurat my będziemy mieli to wątpliwe szczęście? – z radością obserwowałem coraz bardziej rosnące zdezorientowanie u Bona. Wiedział, że mam rację i to go dobijało.

-Odnoszę wrażenie, że wcale nie chcesz go szukać. – zauważył Bon. A ja zauważyłem, że zmienił temat.

-Tak, po kryjomu spiskuje z moim ojcem jak zniszczyć kościół i Akademię. I jesteśmy już w finalnym etapie. – szepnąłem uśmiechając się diabelnie, a Bon… pobladł. No nie mogę! Wziął to na poważnie! Ale serio?! Ahaha! Ja nie mogę! – Do reszty ci na głowę padło? – postanowiłem się w końcu zlitować – przestań szukać spisku tam, gdzie go nie ma. Pomyśl, kto chciałby pracować w sobotę? Dzień wolny? Święty? Gdzie w końcu możesz pospać do 11 godziny, bez brata gderającego ci nad uchem, że się spóźnisz.

Bon zaczął warczeć w moją stronę. I wtedy chyba najbardziej przypominał mi dwukolorową fretkę, a nie skunksa. Wybuchnąłem śmiechem i wskazując na niego, zacząłem przez śmiech nazywać go fretką. Zaczerwienił się niczym Indianin po przejściu jakiejś ciężkiej choroby i rzucił się na mnie. jakoś tak jednak wyszło, że mu się to nie udało. No dobra… samo nie wyszło. Lata dzieciństwa, które spędziłem na dość częstych bójkach wyrobiły u mnie niezły refleks. A na dodatek teraz, po ujawnieniu się moich mocy, refleks i szybkość się zwiększyły. I dlatego skunsik wylądował na stole jakiejś grupki ludzi, którzy ku mojemu zaskoczeniu niezbyt się przerazili. Normalnie wybuchłaby panika po zobaczeni z bliska twarzy Bona, a tu proszę – pełen luz. No, prawie pełen. Jeśli ludzie w Ikebukuro są niewzruszeni praktycznie na jego widok, to ile tu musi być takich Bonów!

W naszą stronę  zaczął iść ten Simon. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie znowu na mnie. No przecież nie rzuciłem Bona na samego siebie, ne? Rosjanin podszedł jednak do Bona i podniósł go z stołu. Zaczął coś mówić o nie biciu się, że przemoc jest zła i inne takie. Pokiwałem żarliwie głową i spojrzałem na skunksa mówiąc:

-Dobrze mówi! Powinieneś coś zrobić ze swoimi atakami agresji Bon-Bon. – jego mina był bezcenna! Miałem okazję go podrażnić, więc nie omieszkałem z niej skorzystać. A on chyba tylko cudem się powstrzymywał przed rzuceniem na mnie znowu.

-Przepraszam za kolegę. – zwróciłem się do grupki przy stole – Jest trochę nadpobudliwy, chociaż zapiera się, że żadnego ADHD nie ma.

-Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi! – zawołała jakaś dziewczyna, która wstała i uśmiechała się szeroko – Nic się nie stało! Jestem Erika. A to… - i zaczęła po kolei przedstawiać resztę. Bon patrzył na nas dziwnie i chyba mentalnie próbował mi przekazać, że nie jesteśmy tu w celach zapoznawczych czy rozrywkowych. Udam, że tego nie wiem. A jak się  zacznie czepiać, to mu przypomnę co znaczy słowo rekonesans.

-Jestem Rin. Okumura Rin, a to… e… mój mało rozgarnięty znajomy, Bon. – uśmiechnąłem się niewinnie – Przepraszam, że zachowuje się jakby go wychowało stado małp, ale krążą plotki, że niestety tak było. – powstrzymałem chichot na widok jeszcze bardziej wkurzonego Bona.

-He… dziwne imię. – powiedziała Erika patrząc na skunksa, który poczerwieniał ze złości – Cóż, ludzie mają różne gusta. Nawet w kwestii imion. A co tu robicie tak właściwie?

-Erika! – chłopak z chustką na głowie, przedstawiony wcześniej jako Kadota Kyouhei, popatrzył na nią karcąco. Uśmiechnąłem się i machnąłem ręką.

-Długa historia.

-Może się przysiądziecie? – wtrąciła się ponownie Erika. Z wielka chęcią przystałem na jej propozycję. Szczególnie gdy zauważyłem z jaką niechęcią robi to Bon. Tym lepiej. Zaczęliśmy rozmawiać w sumie o bzdurach. I się okazało, że ona i niejaki Walker, siedzący obok, są otaku! Chociaż czytali trochę inne gatunki mangi.

-A właśnie, właśnie! Słyszałem, że po okolicy grasuje jakiś potwór czy bestia. – pora pokazać Bonowi, że zawieranie znajomości przynosi więcej korzyści niż mógłby pomyśleć. Ale czego innego spodziewać się można po takich aspołecznym mnichu-kurczaku o wyglądzie skunksa?

Grupka popatrzyła na nas z dziwnym… zaciekawieniem? A może to było co innego. Nigdy nie miałem zbyt dużego daru empatii.

-Mówią na niego „bestia z Ikebukuro”, ale wcale nie jest taki straszny! – zawołała Erika, a Kadota znowu posłał jej karcące spojrzenie. Wtedy wtrącił się Yumasaki.

-Co ty mówisz? Shizuo-kun to prawdziwa bestia! Rodem z tajemniczej historii, owianej mgłą niebezpieczeństwa!

-Raczej niebezpiecznej historii, owianej mgłą tajemnicy. – poprawiłem go ze śmiechem. Za to Bona obdarowałem kpiącym spojrzeniem. Hehe… I dzięki komu wiemy jak nasz prawdopodobny cel ma na imię? Dzięki mnie. Skunksik chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliłem. Jeszcze tego brakowało, żeby wszystko spaprał. Nie możemy przecież nagle zacząć ich wypytywać ze szczegółami o tego całego Shizuo. Jeszcze tylko brakuje tu natarczywości i niedelikatności Yukio, które nie rozumie słowa „nie” oraz „wystarczy”.

W każdym bądź razie postanowiłem udać niezwykle zaciekawionego tą historią, co zresztą nie było trudne bo się z prawdą nie mijało zbytnio. Zresztą! Kto normalny po usłyszeniu historii o jakimś tajemniczym super-monstrum nie byłby chociaż minimalnie zaciekawiony? No właśnie nikt. Ale we wszystkim miejmy umiar.

Delikatnie podpytałem jeszcze o owego Shizuo, czy aby na pewno istnieje. Potwierdzili. Ba! Okazało się, że go znają! A więc trop był prawdziwy. Zaśmiałem się kiedy Erika i Walker zaczęli się ekscytować i upewniać mnie w niezwykłości Shizuo.

-Niezwykłe to jest to, że mój kumpel potrafi funkcjonować z tak wysokim poziomem zacofania społecznego. – popatrzyłem karcąco na Bona, który prychnął niekulturalnie. Mógłby chociaż udawać miłego i potrafiącego żyć w społeczeństwie. Jeszcze tylko brakowało żeby zacząć mruczeć pod nosem jakieś sutry, czy inne cholerstwo. Z miną cierpiętnika, pokręciłem tylko głową. – Nie ma już dla niego ratunku.

Bon posłał mi spojrzenie, które w jego mniemaniu miało być chyba straszne, ale coś mu nie wyszło. Toż to nawet Kuro robi bardziej straszne miny! W każdym bądź razie postanowiłem go ignorować i wciągnąłem się w rozmowę z nowymi znajomi na tematy niekoniecznie zatytułowane „Shizuo”. Się okazało, że w Ikebukuro dzieje się całkiem sporo. I w tym jakieś 60% to niezwykłe rzeczy czy zjawiska. Nie dziwota, że wysłali nas do tego miejsca. Bardziej zaskakujące jest to, że dopiero teraz. Aż dziw bierze, że wcześniej nie otrzymaliśmy żadnych historyjek o niezwykłościach różnej maści w tym miejscu. Jakiś tajemniczy osobnik imieniem „saika”, który nie do końca może uchodzi za normalnego przestępcę. Wojny gangów to norma w sumie, ale za to „jeździec bez głowy” już nie.

Zatem mamy postać z legend, o której istnienie oparto dziesiątki filmów, nieuchwytnego zombie-mordercę oraz tajemniczą bestię, która nosi imię Shizuo. Normalnie „wielka trójca Ikebukuro”. Historie niczym ze szkolnych opowieści o duchach, czy po prostu „tajemnicach szkoły”. Co, nawiasem mówiąc, jest zjawiskiem niezwykle pospolitym, ale bez realnych efektów. I tu się pojawiała różnica. A jeszcze bardziej widoczna była kilkanaście minut później, kiedy to razem z Bonem opuściliśmy już bar z rosyjskim sushi.

Ledwo wyszliśmy i zrobiliśmy parę kroków, a tuż przed naszymi oczami przeleciał automat. Chwile później z bocznej alejki wybiegł jakiś czarnowłosy chłopak śmiejąc się jak dziecko i przebiegł między nami. A zaraz za nim poleciał kolejny automat, który tym razem leciał na nas. Żałowałem, że Yukio zabronił mi używać mojego miecza, bo na ucieczkę było za późno. Toteż jedyną opcją było zejście w kucki. Niestety (lub stety) Bon nie miał takiego refleksu i oberwał prościutko w tą wiecznie skrzywioną twarz. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, już go lubię! Stanąłem nad poturbowanym Bonem, nie mogąc powstrzymać śmiechu. To po prostu było niemożliwe. Z zaułka wypadł wtedy jakiś blondyn i stanął jak wryty na nasz widok. Nie wiem co dokładnie było dla niego takim szokiem, ale chłopak, który nas minął, też się zatrzymał i nawet cofnął trochę.

-No popatrz Shizu-chan! – zawołał, śpiewnym głosem. I nie dało się zauważyć, że było w tym mnóstwo przesłodzonej złośliwości. Prawie jak szklanka herbaty z 10 łyżkami cukru i 5 kostkami słodzika. – Postronni i bogu ducha winni obywatele Ikebukuro, zostają ranni przez twoją brutalną siłę! I ty niby nie jesteś potworem?

To była tak oczywista prowokacja, że nie sposób było jej nie zauważyć. Ale najwidoczniej się powiodła, bowiem na twarz blondyna wstąpiła taka furia, że Bon aż pisnął jak małą dziewczynka. Po zaskoczeniu nie było nawet śladu, była tylko czysta furia. Brunet nazwał go Shizu… potwór, bestia… czyli to był ten słynny Shizuo. Zdecydowanie nie wyglądał na demona. Kompletnie zignorowałem przerażonego Bona oraz podekscytowanego bruneta i zastąpiłem blondynowi drogę, nim zdążył rzucić się na swoją ofiarę. Nie miałem zamiaru go znowu szukać, a taka okazja mogła się już więcej niw powtórzyć.

Przyjrzałem się mu uważnie, kompletnie ignorując zdezorientowanie, które teraz pojawiło się na jego twarzy. Miał strój barmana, chociaż nie wyglądał na pracownika jakiegoś baru. A potrafię to wyczuć doskonale, bo sporo czasu spędzam w kuchni. No i węch mam dość dobry. A od niego nie czuć był żądnymi potrawami, ani regularnie podawanymi trunkami. W przeciwieństwie do gabinetu Shury. Nawet nie chcę wiedzieć, gdzie ta szalona kobieta chowa te wszystkie napoje procentowe. Bo na pierwszy rzut oka nigdy ich nie widać. Ale odbiegam od tematu.

Po pierwsze – od blondyna absolutnie nie było czuć demona. Na takiego też nie wyglądał, nawet jeśli wpadał w furię.

Po drugie – może i miał nadludzką siłę, ale przeciętny demon, albo ją ukrywa, albo… stosuje ją w trochę inny sposób i na pewno nie martwi się o swoje ofiary.

Na pewno było jeszcze wiele „po”, ale te dwa mi wystarczyły. Albo po prostu nie chciało mi się więcej myśleć. Bez znaczenia.

-Demonem to ty nie jesteś. – wymsknęło mi. Blondyn był tak zaskoczony, że aż upuścił automat, który dopiero co wyrwał. Usłyszałem też jak brunet, który go prowokował, wciąga powietrze – Rusz dupę skunksie. Musimy znaleźć Yukio i resztę! – zawołałem do Bona, szturchając go nogą. Niech sobie nie myśli, że pomogę mu wstać tylko dlatego, że oberwał od jakiegoś spoko gościa.

-A może by tak nie nogą, co?! – oburzył się skunksik, co ja naturalnie kompletnie zignorowałem. Usłyszałem cichy chichot i spojrzałem w tamtym kierunku. To był ten czarnowłosy chłopak. Przyjrzałem mu się uważniej. Przypominał mi trochę Mepshisto, ale był mniej ekstrawagancki. Ba! Wyglądał praktycznie normalnie! Tylko to spojrzenie było dziwne. Z nich dwóch, to raczej on przypominał mi demona. Dosłownie sekundę po tej myśli, moje demoniczne uszy ponownie ucierpiały.

-Tak w ogóle to co ty sobie wyobrażasz rzucając w ludzi automatami?! – zaczął Bon swój wrzaskliwy wywód. Koniec cierpliwości.

-Skończ wreszcie marudzić Bon i się nie czepiaj niewinnych osób. Trzeba było nie stać na linii ognia. – uśmiechnąłem się kpiąco i dodałem jeszcze jedno zdanie, które rozwścieczyło Suguro – Nie jego wina, że nie potrafisz zrobić tak prostego uniku.

-Ty…

Bon zrobił się czerwony na twarzy, ale zanim zdążył ponownie skrzeczeć i rzucać się z pięściami, złapałem go i popchnąłem.

-No ja. A teraz ruchy. Yukio aż czeka żeby się mnie uczepić. – mruknąłem, po czym odwróciłem się do blondyna i z lekkim uśmiechem skłoniłem głowę, rzucając krótkie „przepraszam”. Chwilę później już szliśmy na spotkanie z moim braciszkiem od siedmiu boleści. Nie uszliśmy więcej niż paręnaście metrów, a mój towarzysz otrząsnął się w końcu z szoku i rzucił na mnie z pięściami. Super po prostu… Już po chwili straciłem do niego cierpliwość. A powtarzałem sobie żeby go nie nokautować! Następnym razem dla uspokojenia będę liczyć porcje takoyaki. Jeden cios skunksa, jeden unik, jedna porcja takoyaki. Kolejny cios skunksa, znowu mój unik i druga porcja takoyaki. Tak, to może zadziałać. W przyszłości…

I wtedy niczym grom z jasnego nieba, niczym jabłko na Newtona, niczym widok tańczącego Mephisto… trafił mnie strzał tak okropny, że miałem ochotę uciekać. Oto usłyszałem karcący głos mojego młodszego bliźniaka. Tak…

-Nii-san! Czemu Suguro-kun jest nieprzytomny?! Co znowu mu zrobiłeś?! W co się wplątałeś?!

-A może choć raz nie zwalałbyś na mnie?! – a miałem być spokojny – To ja tu zdobywam informacje! Wyciągam tego kretyna z kłopotów i ratuje go przed nieuchronną śmiercią i spieprzeniem sprawy, a ty mnie oskarżasz?!

-Nii-san! Trochę kultury! Jak ty się wyrażasz?!

-Naprawdę tylko tyle wyłapałeś  z mojej wypowiedzi?! Super! A więc szukaj informacji sam! Ja wam nie powiem, jak nie chcecie. A jak Bon się obudzi może ci coś powie! O ile do jego mózgu cokolwiek dotarło… i o ile będzie w stanie poskładać te informacje do kupy. Przy okazji niech zwali wszystko na mnie. W końcu co to za różnica, skoro i tak zawsze winny jestem ja? – prychnąłem rozeźlony, wylewając z siebie niewielką część mojej frustracji i ostentacyjnie usiadłem na chodniku plecami do nich, krzyżując ręce. Foch.

-Bądź poważny Nii-san! Mamy tu coś do załatwienia pamiętasz? Przestań robić problemy!

-Nie odzywaj się do mnie głupi okularniku. – burknąłem. Choćby mnie Yukio straszył spaleniem moich mang, to się nie poddam. Raz mu się udało, ale nie tym razem!

Wokół nas zaczął zbierać się tłumek gapiów. Znowu. Czułem się jak w jakimś zoo. Jeszcze tylko tamtej szalonej dwójki brakowało! Chociaż w sumie ich obecność mogłaby być dla mnie na korzyść. Powiedzieliby jak było i w ogóle… albo i niekorzyść. Yukio i tak usłyszy to co chce. Będzie moja wina. Zawsze i wszędzie. Normalnie mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa*.

Skutecznie ignorowałem wszelkie próby nawiązania ze mną kontaktu oraz wszystko co się działo dookoła, w myślach licząc takoyaki. I pomogło. Nie ma to jak dobre takoyaki! I wtedy stał się cud. Poczułem niebiański zapach! Odwróciłem się w tamtym kierunku i moim oczom ukazał się wspaniały i przepiękny widok, jakim było takoyaki. Nie ważne było, że to Yukio je trzymał. Nie ważne było, że miał przepraszającą minę. Nieważne co mówił. Ważne co trzymał!

-Takoyaki time! – zawołałem i z błyskiem w oczach złapałem moją ulubioną potrawę i w ciągu chwili pochłonęłam. Ah! Nie ma to jak takoyaki!

-To się już serio robi dziwne. – usłyszałem za sobą głos, który jak się po chwili okazało, należał do blondyna ubranego w strój barmana, który rzucił chwilę wcześniej automatem w Bona. Mówiłem, że lubię gościa? Teraz już mniej. Wybrał najmniej odpowiedni moment na wtrącenie się. Rzuciłem więc mu wyjątkowo zirytowane spojrzenie, po czym spokojnie wróciłem do konsumowania mojego posiłku. Jednak w pewnym momencie zaczęło dziać się coś dziwnego…

-Ej, Yukio… czemu ja widzę tańczące różowe kozy? – zamrugałem wielokrotnie, próbując odgonić sprzed oczu ten dziwny obraz. A może naprawdę na samochodzie tańczyły różowe kozy… w okularach przeciwsłonecznych i z irokezem na głowie. To musiały być jedynie…

-Kozy punki... – wymruczałem pod nosem – Albo to opóźnione przedstawienie karnawałowe.

-Nii-san… - glos Yukio docierał do mnie jakby z daleka, a uliczne światła zaczęły szaleć jakbyśmy się na dyskotece znaleźli. Nie, to zdecydowanie nie było możliwe! Nawet jak na Ikebukuro to było zbyt dziwne! Prawda? I wtedy coś mocno uderzyło mnie w brzuch. Albo głowę. Nie jestem pewien.



*mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa – z łaciny: „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”