środa, 20 czerwca 2012

Rozdział XV – „Cienie przeszłości”

Ja: Emm… Nie chcę przeciągać, więc powiem krótko. Notka pojawia się częściowo z okazji urodzin Yu! (trochę opóźniony prezent, ale cóż) To dlaczego notka pojawiła się teraz wytłumaczę później. No i jeszcze powiem parę innych spraw. Tak czy inaczej mam nadzieję, że rozdział się spodoba i was nie zanudzi. A teraz zapraszam do czytania!

***

----- Okolice Konoha-gakure no sato-----

Czarnowłosy chłopka, o tego samego koloru oczach, w wieku około 7 lat „biegł” po drzewach w stronę Tsuki-gakure. Jego celem było dostanie się do klanowej świątyni, gdzie będzie czuł się bezpiecznie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że już go ścigają. Aż tak głupi, to ninja Konohy nie są. A on wybrał sobie na dodatek niezbyt odpowiedni czas. Nie sądził, że wyślą do niego kogoś, aby sprawdził co też młody Uchiha Sasuke - ostatni z klanu Uchiha – porabia. Był nieostrożny, przez co był zmuszony ogłuszyć kobietę, którą wysłali. Na szczęście nikt nie wiedział, gdzie chłopak zmierzał, gdyż o owej świątyni wiedzą, lub jak kto woli – wiedzieli, tylko nieliczni członkowie jego klanu.
Chłopak biegł tak od momentu ucieczki, bez chwili przerwy. Czuł, że jak tak dalej pójdzie, to zaraz padnie nieprzytomny na ziemię i go złapią. A tego nie chciał. Na dodatek zostało mu już tak niewiele. Już widział miejsce, pod którym znajduje się świątynia. Wiedział, że musi wytrzymać. Zostało jeszcze tylko kilka kroków… W końcu zeskoczył z drzewa. Co tu dużo mówić? Las, jak las. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, [Yu: Co to będzie? Co to będzie? ^^] naokoło ani żywej duszy. Chłopak podszedł do jednego z drzew. Był to stary i szeroki dąb. Z kabury wyciągnął kunai i naciął sobie palec. Następnie czym przyłożył lekko zakrwawioną dłoń do pnia drzewa, na którym pojawiły się znaki świecące się odrobiną żółtawo. Brunet odsunął się, a dokładnie w miejscu gdzie przed chwilą stał, ziemia zapadła się ukazując kamienne schody skierowane w dół i ciemny korytarz. Nie minęła minuta, a po obu stronach automatycznie pozapalały się pochodnie, oświetlając drogę ciemnowłosemu. Uchiha skierował swe kroki w głąb „kryjówki”. Po jakichś 10 minutach mini labiryntu ujrzał, ujrzał korytarz z drzwiami po obu stronach. Otworzył pierwsze lepsze z nich i padł na jakiś fotel, zupełnie nieprzytomny. Nie musiał się martwić o ukrycie wejścia, bo samo automatycznie się za nim zamknęło.

Ruiny wioski wiru.
----- Sen -----
-Ehh… No i czego ten debil chciał?! Najpierw się czepia, a potem co?! I jeszcze ta niezrozumiała wiadomość. Najpierw każe mi tu przychodzić, bo jak napisał „to pilne”! Nie mógł sam przyjść do mnie?! A nie ja mam do niego przychodzić! Phi! A teraz jeszcze się spóźnia na dodatek!
Brunet o czerwonych oczach, chodził nerwowo tam i z powrotem przed małym domkiem, w środku lasu. Na oko miał może z 17-18 lat. Jego twarz miała wyjątkowo zirytowany wyraz. Prawie jak ON. Jak ten cholerny, rudy lis. Sam zaczął kłótnie. Nie odzywał się do niego przez kilka miesięcy, a kiedy rudzielec pojawił się przed jego drzwiami, brunet myślał, że chce się z nim pogodzić. Ale nie! Znowu zaczął się kłócić! Wyszedł od niego z wściekłą miną. Po kilku dniach miał już dość ciągłych kłótni z tym lisem. Aż nagle przed jego oczami, w ogniu pojawił się mały lisek. W pysku trzymał list. Cóż… Z jednej strony nic dziwnego, że nie przyszedł osobiście – nie chciał zapewne pogarszać sprawy, ale takie rzeczy załatwia się osobiście. Tak czy inaczej przyszedł tu do NIEGO, jak ten durny futrzak napisał i teraz tu czeka wyprowadzony, do granic możliwości, z równowagi.
Nagle krzaki zaszeleściły, a ciemnowłosy pojawił się tuż obok nich z mordem w oczach. A kiedy się odezwał, jego głos był lodowaty.
-Oj… Kurama… Co ty sobie do cholery myślisz?!
Młody mężczyzna stał tak przez chwilę, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Rozchylił krzaki i jedynym co ujrzał był królik. Mały, biały, niewinny króliczek. No i puchaty! Żyłka na czole ciemnowłosego zaczęła pulsować jeszcze bardziej. O ile to było w ogóle możliwe. Można by odnieść wrażenie, że wręcz chciała wyrwać się spod skóry.
Był wściekły. Nie… Słowo wściekły, to za mało powiedziane! Był wkurwiony! Czy on sobie z niego żartował?! Chłopak skierował swe kroki pod drzwi domku tego idioty, by wziąć zostawioną tam wcześniej torbę i wrócić do siebie. Jednak kiedy od bagażu dzielił go zaledwie metr, jego ciało zostało jakby sparaliżowane. Potem jakieś dziwne łańcuchy przebiły jego ciało i pociągnęły w stronę środka polany. Wokół niego stali ludzie, którzy wykonywali jakieś pieczęcie, a miejsce, w którym teraz już klęczał, pokryły znaki. Oni… Chcieli go zapieczętować.
Całe ciało bolało go niemiłosiernie. Nawet nie wiedział co zadaje mu te rany, którymi był już prawie cały pokryty. Widok zniekształcała mu jego krew, która spływała po twarzy prze lewe oko. I wtedy zobaczył Jego. Stał tam, jak gdyby nigdy nic! Brunet już rozumiał… Kurama… Najbliższa mu osoba, z którą się cały czas kłócił i godził. Zdradził go. Ten cholerny lis go zdradził! Szok w czerwonych oczach młodzieńca szybko zastąpiła wściekłość. Wiedział, że to się tak nie skończy…
-*Może moje obecne ciało zginie… Ale nie ja! Zemszczę się na nim! Choćbym miał odwiedzić piekło!*
----- Koniec snu -----

Czarnowłosy chłopak podniósł gwałtownie głowę ze stołu i z niezadowoloną miną rozejrzał się. Przez chwilę przed oczami miał jeszcze ostatnią scenę ze snu, jednak nie minęło wiele czasu, jak wróciło do normy. No tak… kuchnia. Zasnął po zrobieniu porządków. To ciało najwidoczniej było wciąż za słabe.
-Ehh… To był tylko sen, przeszłość. Najwidoczniej dopóki się nie zemszczę, ta przeszłość będzie mnie ścigać. – mruknął – Pasowałoby się wykąpać… Tylko pytanie, gdzie ja w tych ruinach taką łazienkę znajdę?
Czerwono-włosy uśmiechnął się lekko złośliwie i skierował swe kroki w kierunku wyjścia ze świątyni, a potem wioski. Po kilku minutach marszu znalazł się przy małym jeziorku i odświeżył się. Wyszedł na brzeg i usiadł „po turecku”. Rozglądnął się wokół, a na jego twarz automatycznie wstąpił uśmiech. Wszystko choć na pierwszy rzut oka wyglądało skromnie, to kiedy ktoś posiedziałby dłużej i „zagłębił” się w tym wszystkim, zauważyłby piękno i delikatność tego miejsca. Tą jego magiczną atmosferę. Wspomnienia zaczęły napływać do niego. Wtedy uwielbiał tu przychodzić. Właśnie – „wtedy”. Teraz to miejsce było po prostu niezwykłe.
-Hmm… Chyba zostanę tu do czasu, aż tu dotrą. Jakbym został w świątyni, pewnie ten głupi lis by mnie wyczuł. Chłopak zamknął oczy i zaczął medytować.

Wróćmy może jednak do Sasuke.
Chłopak otworzył oczy i zobaczył, że znajduje się w jakimś pokoju. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ścianie nad łóżkiem namalowany był znak Uchiha. Nad łóżkiem, na którym on sam leżał. A dobrze pamiętał, że padł na jakiś fotel. Na stoliku znajdowała się taca z jedzeniem. Chłopak odgarnął kołdrę i…
-*Zaraz! Kołdrę?!*
Brunet wstał gwałtownie. W tej samej chwili zobaczył, że nie ma na sobie swojej bluzy, w której na pewno tu przybył. Ubrany był tylko w siateczkowaty podkoszulek i lekko potargane krótkie spodnie. Buty, stały ładnie ułożone koło fotela.
-*Co tu jest grane?!* - pomyślał
Podszedł do drzwi i spróbował je otworzyć – nie były zamknięte. Wyszedł na korytarz i skierował się w głąb kryjówki. Był tu tylko raz – z bratem, ale niewiele z tego zapamiętał. Tylko najważniejsze informacje.
Wszędzie panowała cisza. Słychać było tylko głuche kroki nagich stóp Sasuke. Uchiha był lekko zdenerwowany całą sytuacją. Nie miał przy sobie broni, a w kryjówce ktoś był. Nie wiedział tylko kto. A nie przypominał sobie, aby ktoś miał tu przebywać. Itachi wspominał mu, że gdyby był w niebezpieczeństwie, miał uciekać do tego miejsca. Tu miał być bezpieczny. Więc czy kłamał? Nie miał powodu, nie wtedy. Dlatego młody Uchiha wierzył, że rzeczywiście będzie tu bezpieczny. A tymczasem jest nienajlepiej.
-*Czyżby ktoś odkrył to miejsce? Nie. To jest niemożliwe. Musiałby należeć do naszego klanu. Więc? A może to… Itachi!*
Chłopak przyspieszył. Dotarł do dużych drzwi i z lekkim wahaniem popchnął je. Usłyszał głośne, przerażające skrzypienie. Szybko zatkał uszy nie mogąc znieść tego hałasu. Kiedy w końcu nieprzyjemny dźwięk zniknął Sasuke zdjął dłonie z uszu i otworzył oczy, które automatycznie zamknął. Jego oczom ukazała się duża sala z kilkoma stołami średniej wielkości i jednym większym, na końcu pomieszczenia. Zaciekawiony wszedł do salonu z zamiarem rozejrzenia się trochę bardziej, ale kiedy zrobił kilka kroków, usłyszał dobiegający z lewej strony kobiecy głos.
-Widzę, że już się obudziłeś.
Kiedy spojrzał w tamtą ujrzał dosyć młodą kobietę, o długich granatowych włosach spiętych z tyłu i fioletowych oczach. Ubrana była w tradycyjny strój kapłanki. Jednak na lewej części stroju, mniej więcej na wysokości serca, znajdował się znak klanu. Jego klanu – klanu Uchiha.
Onyksowookiego zdziwił widok kobiety. Na dodatek tak ubranej i z tym znakiem.
-Wyrosłeś Sasuke. Kiedy widziałam cię ostatnim razem byłeś naprawdę mały.
Tym razem Sasuke doznał szoku. Skąd ona go znała? Nie przypominał sobie, by widział kiedyś tą kobietę. 
-K-kim ty jesteś?
-Ahh… No tak. Pewnie mnie nie pamiętasz. Spotkaliśmy się kiedy byłeś tu ze swoim bratem. Wcześniej widywałam cię też w wiosce, jednak wtedy, gdy tam jeszcze mieszkałam byłeś wciąż niemowlęciem. Teraz jestem tu kapłanką.
-Yyy… Czyli, że znałaś mojego brata?
-Hai. – niebiesko włosa uśmiechnęła się wesoło – Słyszałam co się stało w waszej wiosce.
-Hę?
-Mówię o tym morderstwie twojego klanu.
-Ah… Rozumiem. I? Co w związku z tym?
Uchiha spuścił głowę ledwo powstrzymując łzy, które jak na złość cisnęły mu się do oczu. 
-Wiesz… Nie wierzę żeby Itachi-san mógł to zrobić. A na pewno nie z tego powodu o jakim mówią.
-Ale ja widziałem! Wszystko! Sam mi powiedział, że…
-Sasuke-chan. Chodzi mi o to, że istnieje możliwość, że twój brat zrobił to z innego, naprawdę ważnego powodu. I na pewno nie dla własnego „widzi mi się”. Możliwe też, że…
-Że co?
-Nie chcę ci robić nadziei, ale ktoś go mógł kontrolować. Jeśli nie dosłownie, to… przez odpowiednie czyny, słowa, czy coś takiego.
-Dlaczego tak myślisz?
-Wiesz… Żyję już na tym świecie prawie 30 lat. Znam się na ludziach i wiem, ze Itachi-san nie zrobiłby czegoś takiego od tak, bez wyraźnego powodu. Na pewno.
Uchiha spuścił głowę bardziej w dół. Jednak tym razem nie mógł powstrzymać łez płynących mu z oczu. Już nie wiedział co ma myśleć. Świat wirował mu przed oczami. Już nie od łez. Po chwili poczuł chłód podłogi na całym ciele i lekki ból w ręce, a następnie ogarnęła go ciemność. Tylko ciemność…
Kiedy chłopak się ocknął zobaczył, że ponownie znajduje się w łóżku. Na czole miał zimny okład, a na stoliku i tym razem znajdowała się taca z jedzeniem, jednak świeżym. Zrozumiał, że wtedy widocznie zemdlał. Ale co się dziwić? Nie jadł od dłuższego czasu, wyczerpał ogromne ilości chakry, był na skraju wyczerpania i jeszcze te wszystkie informacje i wspomnienia.
Brunet zorientował się, że ma zabandażowaną rękę, w której wcześniej czuł lekki ból. Podniósł się z łóżka, podszedł do stolika i nie do końca pewny, czy jedzenie nie jest zatrute, posilił się. Od razu poczuł się o wiele lepiej, jednak wciąż targały nim przeróżne emocje. Psychicznie był na skraju załamania. Westchnął i ponownie się położył. Twarz wcisnął w poduszkę i tak zasnął prawie od razu.

Tymczasem u Naruto i Kuramy.
Chłopcy, a raczej uciekinierzy z Konoha-gakure, ponownie ruszyli w stronę wioski wiru – ich obecnego celu. Niegdyś wspaniała i potężna, teraz będąca jedną, wielką ruiną. Od ostatniego postoju minęły zaledwie dwie godziny. Oboje osobników płci męskiej pogrążonych było we własnych myślach i od tych długich nędznych dwóch godzin wymienili zaledwie kilka zdań. Cisza była tak przytłaczająca, że sam Kyuubi już nerwowo nie wytrzymał i postanowił powiedzieć cokolwiek. Choćby to miała być najgłupsza rzecz w jego życiu, o której wspominał.
-Ł-ładną pogodę mamy, co?
Blondyn o mały włos się nie przewrócił i prawie spadł z gałęzi, z której się właśnie odbijał.
-Heh… Toś sobie temat wybrał. Dobrze ty się czujesz?
-A w łeb chcesz?!
Ogoniasty „warknął” na tyle głośno, że o mało nie wyrwało krat z klatki, w której przebywał. Po czym wielce oburzony i obrażony na cały świat, odwrócił się zadkiem do krat, położył pysk na łapach i ponownie zaczął warczeć. Tyle, że tym razem pod nosem/pyskiem (niepotrzebne skreślić).
-To ja tu próbuję nawiązać konwersację, a ten co?! A on się czepia! Phi!
-Gomen, gomen Kurama.
Lazurowooki zaśmiał się i pojawił przed klatką demona z przepraszającym uśmiechem na twarzy. Jednak lis jak siedział, tak siedział.
-No weź… Nie gniewaj się.
-A czy ja się gniewam? Nie no… W życiu! W końcu jestem demonem! Można mnie wytykać i w ogóle! W końcu demony nic nie czują, więc co to za różnica?!?!
Lis z każdym zdaniem „mówił” coraz głośniej, jednocześnie wymachując coraz bardziej łapami w geście gestykulacji. Dodajmy, że obrócił się przy tym odrobinę w bok, umożliwiając swojemu jinchuriki lepszy widok. Ten natomiast zrobił smutną i zarazem zmartwioną minę.
-Kurama… Ja nic takiego nie powiedziałem. Co ci jest?
-Mnie?! Nic! Absolutnie nic!
Blondynek zmarszczył brwi i znalazł się w „klatce” bijuu, co wymagało od niego zatrzymania się w „realnym świecie” oraz maksymalnego skupienia. Demon jednak tego nie zauważył. Namikaze natomiast szybko znalazł się przy głowie zwierzęcia i przytulił się do jego pyska, po czym odezwał się cichym głosem.
-Przepraszam… Nie chciałem zrobić ci przykrości. Naprawdę przepraszam.
-Naru…
Lis był w szoku. Ale co mu się dziwić? Reakcja chłopaka była dość dziwna i lekko go zszokowała. Chociaż „lekko”, to raczej mało powiedziane. Tak czy inaczej Kitsune otwierał pysk z zamiarem powiedzenia czegoś, ale zaraz zmieniał zdanie i zamykał szczękę. Czynność ta została powtórzona ładnych parę razy, aż w końcu ogoniasty się ocknął, a raczej odciął i przestał kłapać japą, jak jakaś niedorozwinięta ryba. Jednym z ogonów „okrył” chłopca i przycisnął go lekko do siebie.
-Baka… Nie masz za co przepraszać. To moja wina. Po prostu jestem odrobinę podenerwowany.
-A to czemu?
-Hmm… Sam nie wiem. Po prostu mam złe przeczucia.
-Rozumiem.
-Poza tym…
-Hm? „Poza tym” co?
-No wiesz… Trochę się denerwuje. To tak jakby w pewnym sensie trema przed tą techniką.
-Heh… Nie przejmuj się lisku. Wszystko bezie dobrze! Gwarantuję ci to! Jakem Naruto Namikaze!
-L-lisku? Ja ci dam liska!
-A co? Kotem jesteś?
-Narutoooo!!!
-Tak mam na imię.
-Argh!
Niebieskooki wyszczerzył się i szybko wydostał z klatki umysłu wracając na ziemię, a następnie ponowił, tudzież kontynuował swoją podróż.
-Kolejny przystanek: Wioska Wiru! Nadchodzę!

***
Ja: Powiem tak. Notka miała być już dawno. Wiem. Zresztą na początku istnienia bloga obiecałam dawać notki co najmniej raz na miesiąc, a minął już dawno miesiąc. Chciałam się wyrobić. I to bardzo. Szczególnie, że notka miała się pojawić z okazji urodzin Yu-chan’a, ale szkoła i brak wolnego czasu jakoś mi na to nie pozwolił. Sama nie wiem jak to możliwe, ale cóż poradzić? Mam nadzieję, że notka nie za krótka i nie za nudna, a co za tym idzie przypadła wam do gustu choć trochę. Im bliżej końca roku, tym więcej mam roboty. Muszę jeszcze ponarabiać zaległości na niektórych blogach i skomentować najnowsze notki, takk więc kończę ględzić. A teraz, rekompensata za tak długi czas oczekiwania na rozdział. Taki mały bonusik:

http://i46.tinypic.com/2emdd1e.jpg
http://i48.tinypic.com/34eu9h0.jpg
http://i46.tinypic.com/mcx7qx.jpg

To było dla fanów Akasiów ^^. A teraz dla fanów naruciaka:

http://i36.tinypic.com/242eb84.jpg
http://i45.tinypic.com/2qvfg2x.jpg
http://i49.tinypic.com/2418d1h.jpg
http://i48.tinypic.com/2ldg0u8.jpg
http://i49.tinypic.com/qqzgqf.jpg
http://i47.tinypic.com/ix47lc.jpg
http://i48.tinypic.com/2i5cap.jpg
http://i50.tinypic.com/20sdkqf.jpg

Ja: Hmm… No więc.
I: <przerywa jej> Nie zaczyna się zdania od „no więc”.
Ja: Grr… <dostaje kurwicy>
Yu: To ty może lepiej siedź cicho, co Uchiha? A-chan chyba nie jest w najlepszym humorze.
I: Widzę o_O <patrzy przerażony jak A-chan ostrzy kosę>
Yu: Pytanie: Dlaczego?
I: Sądzę, że wkurzyło ją coś związanego z drugim blogiem.
Yu: Chyba nie chcę znać szczegółów. <look na A-chan>
Ja: Gihihihi… Dawno jej nie używałam. To prezent od Ho-chan jeszcze ze świąt, wiec jest słabo rozgrzana ne? Jak myślisz Itachi-san? <evil smile i przerażający wzrok psychopaty>
Yu: Yyy… To my się lepiej pożegnamy, póki możemy.
I: Ta… Módlcie się za nas!
Yu&I: <zwiewają>
Ja: Kufufufu… <biegnie za nimi z kosą>