środa, 25 lipca 2012

Rozdział XVI – „Utracona tożsamość i przeszłość, która zawsze nas dopadnie”

Witam! Ostatnia notka była już… no ponad miesiąc temu. Cóż… Nie mniej jednak dzisiejsza notka jest w ramach pewnej rocznicy. Nie wiem czy wiecie, ale dokładnie jutro mija rok, odkąd zaczęłam pisać tego bloga. Dlatego właśnie chciałam poczekać te kilka dni. Czemu nie opublikuję notki jutro? Cóż… Mało prawdopodobne bym dała radę dostać się jutro do kompa. Dziękuję bardzo wszystkim tym, którzy przez ten rok czytali i komentowali moje wypociny. I jednocześnie chciałam dedykować tą notkę tym, którzy zostawili po swojej obecności tu jakiś ślad w postaci komentarza. Nawet tego najkrótszego. Dziękuję również za ciepłe słowa, pochwały, a także krytykę, która mówiła mi co poprawić. Przepraszam, że tak długo czekaliście na ten rozdział. Mam nadzieję, że nie zanudziłam was przez ten czas i notka wam się spodoba ^^. Za wszelkie błędy bardzo przepraszam, ale notkę pisałam pod presją, gdyż w ogóle nie powinnam siedzieć przy komputerze przez najbliższy tydzień. Na dodatek klawiatura w mi już do reszty nawala i tylko cudem udało mi się to napisać. No nic… Nie przynudzam już. Zapraszam do czytania!


***


Pełnia księżyca – czas magiczny, pełen przesądów. Jednak czy aby na pewno są to tylko przesądy? W każdej legendzie jest przecież ziarnko prawdy. Jednak ludzie zapomnieli o tym. Zapomnieli, że istnieją rzeczy, nie… istoty, które uważają, a raczej uważali za nieistniejące. Nawet niektóre demony, czy mędrcy, puścili w niepamięć istnienie tego typu… hmm… mocy… Tak, można to tak określić.

Las podczas pełni często przerażał. Nie bez powodu. Nawet ten zwykły. Jednak my ni o tym. To nie miejsce nie było zwykłym lasem. Choć drzew było niewiele panowała tu tak gęsta, że wręcz namacalna ciemność. Zimna oraz widoczna mgła, brak jakichkolwiek dźwięków, co w normalnym lesie nie powinno nastąpić. Nie wiał żaden wiatr. Jedyne co było widać to ten księżyc w pełni. Jednak nie dawał on tak naprawdę ani gram światła. Coś było zdecydowanie nie tak.

-Czuję go… czuję go…

-Ahh… jest blisko…

-Czujemy go…

-Już wkrótce…

-Tak mocno go czuję! Tego demona!

Wśród tej  ciemności rozbłysły ogromne czerwone światełka. A raczej oczy. A za nimi kolejne… i kolejne… Raz czerwone, raz zielone, żółte, fioletowe… Kilkanaście par przerażających oczu.


----- Konoha -----

Do biura Kage wioski, jak oszalały, wpadł strażnik bramy – Kotetsu.

-Ho-hokage-sama!

-Po pierwsze: naucz się pukać, po drugie: Co się stało?

-Przy… przy wschodnim murze znaleziono ciała dwóch shinobi! Nie żyją od ponad 5 dni!

-Co takiego?! Jakieś ślady?

-Żadnych. Sprawca jest nieznany.

-Jak to się stało, że nie wiedzieliśmy niż o ich zaginięciu?

-Obawiam się, że ktoś podmienił ich na klony, na których dodatkowo użyto Henge no jutsu. Ale istnieje też duże prawdopodobieństwo, że ktoś szuka w ten sposób informacji.

-Rozumiem… A czemu wcześniej nie znaleziono ciał?

-Genjutsu.

-To znaczy?

-Na ciała rzucono genjutsu, które maskowało zapach oraz ich „wygląd” przez co ciała leżały niezauważone przez nikogo i rozkładały się. Znaleźliśmy je tylko dlatego, że genjutsu osłabło, a jakiś shinobi zorientował się, że coś jest nie tak i złamał je.

-Hmm… To musiało być naprawdę silne genjutsu.

-Tak. Na dodatek w tamtym miejscu mieszka raczej mało ninja, więc prawdopodobieństwo wykrycia iluzji było bardzo niskie.

-A identyfikacja ciał?

-Cóż… Mieli przy sobie charakterystyczne przedmioty. Poleciłem już znaleźć ich kopie. O ile szpieg wciąż jest w wiosce.

-„Szpieg w wiosce” powiadasz?

-Hai!

-Jeszcze jedno pytanie.

-Słucham…

-Macie jakieś podejrzenia czego ten szpieg szuka, czy też szukał, w wiosce?

-Obawiam się, że nie.

-W takim razie możesz odejść.

-Hai! Hokage-sama!


Młodzieniec opuścił biuro Kage i wrócił do swoich obowiązków. Tymczasem Sandaime pogrążył się w swoich myślach.

-*Czy to możliwe by szukano informacji o Kyuubim i jego nosicielu? To wielce niepokojące. Nie mogę tego tak zostawić. Tym bardziej, że kiedy jego ucieczka wyjdzie na jaw, zaczną się problemy. Szczególnie jeśli ludzie dowiedzą się przypadkiem lub od kogoś z innej wioski! Mogą pomyśleć, że coś planujemy. Nigdy nam już nie zaufają. Nie zaufają MI.

Takie i inne myśli krążyły po głowie Trzeciego Hokage wioski Liścia.


Przejdźmy może jednak do Naruto.

Blondwłosy jinchuriki był już zaledwie godzinę drogi od swojego celu. Chłopak był coraz bardziej podekscytowany, a lis… zdenerwowany. Oczywiście Namikaze nie mógł tego nie zauważyć, więc przeniósł się mentalnie pod klatkę demona.

-Ne, Kurama!

-Hmm? O co chodzi?

-Nie martw się!

-Co?

-Przecież widzę, że się martwisz. Ale spoko! Wszystko będzie dobrze!  Będziemy razem, więc nie ważne co by się stało, to i tak będzie dobrze!

Lazurowooki wyszczerzył się od ucha do ucha. Natomiast bijuu otworzył szeroko ślepia ze zdziwienia.

-Poza tym Kurama… w końcu wyrwiesz się z tego miejsca!

Lis westchnął i uśmiechnął się. No bo jak się nie uśmiechać przy takim słodkim idiocie, jakim jest młody Namikaze?

-Dzieciaku… Jesteś bardziej spostrzegawczy niż myślałem.

-Po prostu dużo obserwowałem ludzi i ich zachowanie.

Blondyn dalej się uśmiechał. A raczej suszył zęby na dużą skalę. Pomachał lisowi i wrócił do rzeczywistości. Przyspieszył bieg. Chciał się dostać do wioski wiru tak szybko, jak to tylko możliwe. Chciał zobaczyć się z Kyuubim osobiście, twarzą w twarz. Z tym prawdziwym Kyuubim.


Tymczasem w okolicy Kraju Ognia. Niedaleko Tsuki-gakure, w pewnej świątyni, o której istnieniu wiedzą, a raczej wiedzieli, tylko nieliczni członkowie klanu Uchiha, trwała poważna rozmowa między kapłanką świątyni, a osobą schowaną głęboko w cieniu.

-Co masz zamiar zrobić z chłopcem?

-Hmm… Nic. Jeśli będzie chciał pomocy, to pomogę mu. Jeśli nie, zostawię go w spokoju i nie będę się wtrącać.

-Masz zamiar zostać biernym obserwatorem?

-Jeśli tego będzie chciał – owszem. Jestem kapłanką tej świątyni. Mam służyć Uchiha i chronić ich tajemnice.

-Kapłanką co? Ehh…

-Ty jesteś opiekunem. Miej go na oku. Jeśli nie z poczucia obowiązku to…

-Wystarczy! Rozumiem. Będę go pilnować.

-Cieszę się. Tylko nie przyjmuj przy nim tej postaci. Jeszcze nie teraz. Takie są zasady.

-Hai, hai…

Postacie zamilkły, a z cienia, który okrywał tajemniczego rozmówcę, zaczął „wypływać” dym. Po chwili można było jednak zobaczyć dwa żółte punkty. Złote ślepia z pionowymi źrenicami. W pomieszczeniu, w którym trwała rozmowa zawiał mocny wiatr, choć okna i drzwi były pozamykane. Kiedy wszystko się uspokoiło ślepia zniknęły i w pokoju została tylko miko. Kobieta westchnęła, a następne ruszyła w kierunku drzwi z uśmiechem na twarzy.

-Yare, yare. Pasowałby sprawdzić co z młodym Uchiha.


Tymczasem Sasuke właśnie się obudził. Na początku czuł dziwną, spokojną pustkę. Jednak kiedy wstał z łóżka wszystkie emocje wróciły i zalały jego biedny, ogłupiały umysł. Zastanawiał się nad tym wszystkim, jednak nie mógł wyciągnąć z tego żadnego konkretnego wniosku. Postanowił, więc odłożyć to na dalszy plan. Rozejrzał się po pokoju, a jego wzrok padł na stolik obok łóżka, na którym i tym razem znajdował się posiłek. Wpierw jednak chłopak ruszył do łazienki, zabierając po drodze świeże ubranie ze swojego plecaka i wziął szybki prysznic. Potem wrócił do pokoju i zjadł to co mu przyniesiono. Wciąż mokre włosy moczyły mu koszulkę, ale nie przeszkadzało mu to. Kontynuował posiłek. Jednak COŚ mu nie pasowało. Dokończył jeść i odłożył tacę na bok. W tym właśnie momencie do drzwi ktoś zapukał. A, że w świątyni oprócz niego była tylko kapłanka, chłopak rzucił krótkie „proszę” i drzwi otworzyły się. Do środka weszła uśmiechnięta miko.

-Widzę, że już się obudziłeś Sasuke-kun. Cieszę się. Chciałam zapytać jak się czujesz, bo to co usłyszałeś wcześniej, z całą pewnością spowodowało w twoim umyśle niemały bałagan. Tym bardziej sądząc po twojej reakcji.

-Nic mi nie jest. Arigatou za troskę.

-Cieszę się. Może potrzebujesz czegoś?

-Nie dziękuję, ale…

-Tak?

-Kim ty właściwie jesteś?

-Mówiłam już. Kapłanką tej świątyni.

-Wiem, ale nie to miałem na myśli. Kim jesteś naprawdę?

-Słucham?

Kobieta nie zrozumiała, a z jej twarzy znikł tymczasowo uśmiech. Chłopiec patrzył na nią spokojnym, chłodnym wzrokiem. Jakby kalkulując co się wydarzy dalej.

-Skąd pochodzisz? Kim jesteś?

-Och! O to chodzi! – kapłanka ponownie się uśmiechnęła – pochodzę ze starej i już zniszczonej wioski. Dawno temu, jeszcze przed wojną, Konoha i moja rodzinna wioska miały sojusz. Tak więc po jej zniszczeniu zamieszkałam z rodziną w Konoha. Jednak nie długo potem zostałam kapłanką.

-A „Kim jesteś”?

-Powiedziałam już.

-Chodzi mi o imię. Albo nazwisko. Nie będę przecież mówił per „ty”. Poza tym, ty znasz moje imię, a ja twojego nie.

-Och! Cóż… Niestety kiedy tu dołączyłam imię przestało być ważne. Nie pamiętam go już.

-Więc jak się do ciebie zwracali?

-Cóż… Miko-sama. Jednak od kiedy zostałam tu sama raczej i tego nie słyszałam.

-A na początku?

-Hmm… Jak już mówiłam wcześniej, na początku imię było nieważne. Zostało „wymazane”. Wołali na mnie „hej ty!”. Potem przyjęłam nowe imię… Hmm… Jak to było? Ah! Himiko! Tak! To było to imię!

Kobieta uśmiechnięta klasnęła w ręce, ogromnie zadowolona z siebie i swojego odkrycia. Natomiast brunet zrobił typowego „face palma”. No bo jak można zapomnieć własnego imienia? Gdyby on był w takiej sytuacji, z całą pewnością by… chociaż… Wszystkie pytania wróciły. W jego umyśle i duszy trwała „wojna”. Wojna o to, komu wierzyć, komu ufać, kto mówi prawdę, co jest prawdą? Z jakich powodów Itachi zrobił to, co zrobił? I czy naprawdę wciąż go kocha? Czy może i on utracił swoją tożsamość… Te i inne tego typu myśli zaprzątały młodemu Uchiha głowę. W końcu z tego stanu odrętwiania wyrwał go głos kapłanki.

-Coś się stało? – chłopak spojrzał na nią.

-Nie, nic takiego.

-Pewnie zastanawiasz się, jak można zapomnieć swoje własne imię… - kobieta jakby czytała mu w myślach, mając jednocześnie na twarzy ten delikatny, niezmienny uśmiech.

-Między innymi… - przyznał, szczerze zdziwiony tym z jaką łatwością kobieta odgaduje jego myśli.

-Cóż… Tak jakoś wyszło. Było ku temu wiele powodów, o których nie chciałabym wspominać.

-Rozumiem.

Chłopak zamyślił się na chwilę. A w konsekwencji nie zauważył dziwnego błysku w oczach kapłanki. Na ziemię ściągnął go dopiero dotyk dłoni kobiety na jego głowie.

-Wiesz, Sasuke-chan… tak się zastanawiam… nie miałbyś ochoty potrenować?

-W sumie… przydałoby się.

Miko chwyciła go za ramię i pociągnęła w stronę drzwi wciąż mając ten łagodny uśmiech na twarzy. W końcu i Uchiha uśmiechnął się. A kiedy dotarli do sali, gdzie chłopak miał trenować, jego oczy błyszczały. Owalna sala, o ogromnych rozmiarach. Ozdoby były skromne, bo jedynie na suficie znajdowały się majestatyczne, aczkolwiek proste grawerunki. Podłoga była wyłożona czymś w rodzaju płytek, które zostały ułożone tak, by tworzyły znak klanu Uchiha na całej posadzce.

-Widzę, że ci się podoba.

-Bardzo…

Sasuke spojrzał na jego tymczasową towarzyszkę. Teraz na jej twarzy zamiast uśmiechu widać było nostalgię. Wiedział, że o niektóre rzeczy nie należy pytać, więc przemilczał jej reakcję i ruszył w głąb sali. Stanął na środku pomieszczenia, usiadł „po turecku” i złożył ręce jak do modlitwy. Skupił się i zaczął medytację, jednocześnie manipulując w pewien sposób chakrą w swoim organizmie i poza nim. Tymczasem kobieta opuściła pomieszczenie i zabrała się za przygotowanie kolejnego posiłku.


Wróćmy może jednak do Naruto i Kuramy, którzy dotarli już pod mury Wioski Wiru. Chłopak stał spokojnie, przyglądając się starej i zniszczonej bramie, która niegdyś, z całą pewnością, prezentowała się wspaniale i majestatycznie. Tego chłopak był pewien. Mury natomiast teraz przypominały pojedyncze kamienie lub w niektórych miejscach, ich małe skupiska.

W końcu Namikaze zdecydował się wejść dalej. Idąc za wskazówkami lisa nareszcie dotarł pod budynek świątyni. Tak jak mówił Kitsune – ze wszystkich budowli, ta była w najlepszym stanie. Niebieskooki pchnął lekko drzwi, a jego oczom ukazało się wspaniałe, choć trochę zniszczone i mające ślady starości, miejsce. Jednak kiedy tylko przekroczył próg ogarnęło go niesamowite przerażenie. Szybko jednak się uspokoił i spytał bijuu o dalsze instrukcje. Zrobił wszystko jak mu polecono i położył się na ołtarzu. Wykonał odpowiednie pieczęcie a symbole wokół niego, które wcześniej namalował swoją krwią, zabłysły. Na więcej nie zwracał uwagi. Z pieczęci na jego brzuchu zaczęła wypływać chakra lisa. Chłopak poczuł lekkie zmęczenie i ból. Wiedział jednak, że tak ma być. A to dopiero początek tego wszystkiego.


Po około dwóch godzinach bólu związanego z techniką, Naruto ledwo utrzymywał przytomność. Jednak nie do końca wiedział co się wokół niego dzieje. W końcu poczuł jak ilość jego chakry przestała maleć. Następnie czyjeś ciepłe ręce chwyciły go i podniosły z ołtarza. Jednocześnie do jego ciała zaczęły napływać niewielkie ilości chakry, powoli pozbywając się choć części jego zmęczenia. Blondyn otworzył oczy. Jednak jedyne co widział, to czerwona plama. Chciał przetrzeć oczy, ale nie był w stanie nawet podnieść dłoni. I wtedy świątynią zatrzęsło.


***


Ja: Tak, tak, wiem… Dzisiaj strasznie dużo Saska. Co do początku… Powiem tylko, że chciałam dać trochę tajemniczej i hmm… magicznej atmosfery. Nie wiem czy dobrze wyszło, choć bardzo bym chciała. Osobiście, z całości, jestem NAWET zadowolona. Mam nadzieję, że nie będziecie narzekać na długość, bo naprawdę sporo mi tego wyszło ^^. Co do tytułu… Emm… Trochę dziwnym, ale cóż…

Yu: Co do następnej notki… Jak się zapewne domyślacie pojawi się już nasz tajemniczy znajomy i wyjaśnią się niektóre sprawy. A-chan mówi, ze postara się poinformować wszystkich o notce, ale nie wie czy zdąży, więc z góry przepraszamy.

I: Zachęcamy również do komentowania i wpisywania się do księgo gości, bo jak tam nie ma wpisu to nie informujemy.

Yu: Właśnie… Bonus w postaci obrazków pojawi się… niedługo. Kiedy A-chan skończy się szlaban.

I: Pod warunkiem, że go nie przedłuży.

Yu: Racja.

I: Co do treści… Ta kapłanka jest jakaś podejrzana. Nie ufam jej.

Yu: A ty znowu swoje. Ale co racja to racja. A-chan wyjaśnisz nam to?

Ja: *zajada jajecznicę*

Yu&I: -_-

I: Co do opisu ostatniej sceny… Wszyscy wiemy, że mógł zostać bardziej rozbudowany, ale A-chan to A-chan i wenę straciła. A czasu mało i nic nie można poradzić.

Ja: Skoro czasu mało to kończ ględzić, bo nie zdążę poinformować ludzi. Pozdrawiamy serdecznie i do następnej!