środa, 14 października 2015

Informacja 5

Cześć! Wiem, że rozdziału długo nie ma... a powinien być... i że obiecywałam się poprawić, ale... mam wrażenie, że ostatnio (od dobrego roku) prześladuje mnie antropomorficzna personifikacja Pecha, który chyba się we mnie zakochał po uszy. Tak - i tym razem mam "sensowne" wytłumaczenie:

Rzecz w tym, że albo mam problemy z weną, albo brak czasu, albo pracę... a teraz (no od dwóch miesięcy) problemy techniczne - dość nowy laptop robi problemy, a reklamacji nie chcieli mi w serwisie przyjąć i cała sprawa ciągnie się i ciągnie. Długa historia, pełna irytacji z mojej strony, której na pewno nie chcecie wysłuchiwać (a jak się komuś chce, to niech pisze na priv *smile*).

Kolejny rozdział właściwie jest już napisany (allelujah) i pozostaje mi go tylko przepisać na komputer... I chyba wszystko już jasne. Tak więc, jak tylko dostanę mojego elektronicznego skarba w swoje łapki (działającego rzecz jasna) - to w najbliższy weekend, bo tylko wtedy mam dłuższą chwilę, przepiszę go i wrzucę.

Więc... jak chcecie kogoś przeklinać to polecam serwis komputerowy (albo reklamacyjny... nie znam się). Proszę was też o cierpliwość, bo niestety nic nie mogę na to poradzić. Wiem, że mogłam szybciej napisać ten rozdział i uniknąć problemów z kompem, ale... jak ja nienawidzę fochów mojej weny!

Oczywiście ten sam problem dotyczy mojego najnowszego bloga - o Ao no Exorcist - na którym pojawił się ledwo prolog i pierwszy rozdział i do póki sprawa techniczna się nie rozwiążę nic się niestety tam również nie pojawi (chociaż tam wygląda to trochę inaczej). Swoją drogą oto adres: demoniczna-krew.blogspot.com i zapraszam was tam bardzo serdecznie.

Wyjątkiem jest blog o Akatsuki, na którym pojawiały się shoty/rozdziały który były już napisane i wrzucone na bloga w wersji roboczej. Wtedy mogłam dodać to w każdej chwili właściwie. No, ale zapasy się powoli kończą więc... ekhem.

Skoro już piszę takie ogólne info o wszystkim, to w sumie mogę się trochę "pożalić".Tak... jednak wam tu ponarzekam - przyszła ta pora.

Osoby, których nie interesują nudne wywody autorki o jej problemach życiowo-techniczno-egzystencjonalnych, proszeni są o przewinięcie tekstu do ostatniego akapitu czyli pożegnania.

Nie będę się rozpisywać nie wiadomo jak długo - bez obaw. Zdaję sobie sprawę, że nawet jeśli ktoś zdecydował się to czytać, to może nie mieć cierpliwości do długich wywodów.

Jak pewnie wiecie nauka lubi zajmować 80% życia szkolnego.studenckiego przeciętnego człowieka oraz jakieś 70% ich wolnego czasu, który mogliby poświęcić na coś bardziej... ciekawego. Co niestety robi się szczególnie irytujące i męczące dla autorów/pisarzy i całej reszty ludzi którzy mają co robić ze swoim wolnym czasem, ale cierpią na jego deficyt. W moim przypadku nie jest inaczej. W wakacje, które niestety mam już za sobą, z moim pechem, naturalnie nie mogłam liczyć na wielką zmianę - praca i inne cholerstwa, które na samo wspomnienie doprowadzają mnie do szału i nerwicy. Aż zaczęła się znowu nauka... a wraz z nauką kolejna dawka problemów (nie - nie narzekam na system kształcenia itp. ale na problemy które po prostu pojawiły się w tym samym czasie, jakby chodziły w parze z zawaleniem tygodnia nauką i zajęciami). Przykład? Znowu zalałam sobie telefon... mam problemy z kolanem, pojawiły mi się znowu migreny, aparat i TV mi nawaliły, potem telefon całkowicie przestał działać, urwały mi się drzwiczki w biurku, mam problem z zębami mądrości, próba zdobycia pewnych dokumentów przedłużała się z 24h do tygodnia a i tak pojawiły się z błędem i znowu musiałam od nowa zaczynać, nowo kupione buty mi się rozwaliły, salon "telefoniczny" leci sobie w kulki pobierając mi kasę z konta za coś, co miałam mieć darmowe (i miałam od paru miesięcy, co niby było błędem systemu) i jeszcze wiele innych. Sama już nie wiem czy to jest śmieszne, czy załamujące, ale po prostu nie mam już do tego wszystkiego siły. Może i pojedynczo są to mało znaczące rzeczy, ale jeśli skumulują się na raz, to naprawdę potrafią człowieka wykończyć. Możecie nie wierzyć, ale np przez ostatnie 2 tygodnie nie mogłam nawet spokojnie zjeść obiadu, czy porządnie się wyspać. I wyobraźcie sobie, że takie problemy nie chcą mnie opuścić nawet a tydzień - zawsze musi być minimum jeden problem na tydzień, który ciągnie się i ciągnie. A ja powoli się wykańczam tym wszystkim.

Spytacie skąd znalazłam czas na to info (jakby nie patrzeć całkiem długie) i jak je napisałam? Dorwałam się do PC - do którego normalnie nie mam dostępu - i  piszę to właściwie na raty, co w przypadku pisania rozdziału nie miałoby sensu (chyba, ze chcecie zdania pozbawione sensu i logiki, błędy stylistyczne, zaprzeczenia, pomieszanie akcji i inne). Wierzcie mi gdybym mogła, dodałabym ten rozdział już teraz.

Naprawdę nie jestem osobą, która lubi się wyżalać publicznie (przypuszczam nawet, że za jakichś czas, JEŚLI choć większość spraw się uspokoi, to prawdopodobnie usunę tego posta) i nie piszę tego, żeby ktoś się nade mną użalał albo głaskał po główce i mówił "no już dobrze, dobrze".I naprawdę nie lubię też smętnie ględzić.Chcę po prostu żebyście zrozumieli i w jakiś sposób postawili się w mojej sytuacji. No, a może też potrzebuję trochę się "wyspowiadać". Czasami po prostu inaczej się nie da. Tak więc wybaczcie za to.

Dobra, koniec przynudzania! Oto ostatni akapit, do którego co cierpliwsi dotarli później, a ci mniej cierpliwi w ciągu sekundy. Wszystkim, którzy wciąż są ze mną i śledzą tę historię, dziękuję i serdecznie was pozdrawiam. Do zobaczenia przy następnym poście i mam nadzieję, że jednocześnie rozdziale. Bye~!